Jesteś tutaj: Strona główna | Nowa Zelandia Artykuły | Nowa Zelandia Turystyka | Co z gazem w Nowej Zelandii
Co z gazem w Nowej Zelandii
fot. * garbinada
Podróż była długa. Przypominałam sobie, co wiem, co przeczytałam o Nowej Zelandii, jakieś stare historie. Między innymi taka, która mogła się skończyć wybuchowo...
"Tekst zdobył I miejsce w I etapie I Konkursu Redakcyjnego w kategorii "Wybór Jurorów". Gratulacje! - Adminstrator NNZ"
Styczeń w Petersburgu był bardzo mroźny. Zimno przenikało do szpiku kości zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz budynków. Kaloryfery w schronisku były ciepłe, śpiwór też, jednak wyjście na papierosa wymagało hartu i… puchowej kurtki. Na szczęście na strychu mieściła się niewielka kuchnia z zakratowanym okienkiem, co pozwalało uniknąć odmrożeń. Tego wieczoru w pustej zazwyczaj kuchni ktoś był. Chłopak przysypiał pilnując czajnika stojącego na kuchence. Na moje pytanie skinął głową, a może mu opadła. Tak czy inaczej – zapaliłam. Coś śmierdziało, ale nie pierwszy raz tutaj i pewnie nie ostatni – kontemplowałam zatem petersburskie dachy. Z otępienia wyrwał mnie trzask drzwi i krzyk wbiegającego recepcjonisty – gaz!
Piętro zostało przewietrzone, oboje oprzytomnieliśmy i okazało się, że ów nonszalancki turysta pochodzi z Nowej Zelandii, w dodatku nie sam – było ich czterech, mocno zdziwionych, że woda może się tak długo nie gotować. Ta historia przypomniała mi się w samolocie i z nudów zaczęłam się zastanawiać czy oni tam nie mają gazu czy raczej takich sprzętów…
Na czas podróży z Polski do Nowej Zelandii zegarka najlepiej się pozbyć – Londyn, Dubaj, Brisbane – godziny biegną do przodu…W Dubaju wydawało mi się, że jest wczesny ranek, w Brisbane, że środek nocy. Tymczasem australijski poranek zaskoczył mnie wyskakującą zza horyzontu kulą słońca.
Kiedy już będąc na miejscu uwierzyłam, że jest popołudnie czułam się świeża, głodna wrażeń, spragniona przygód i ewentualnie prysznica. Optymizm ów opadł ze mnie jak tylko wyjechałam samochodem na ulice miasta. Po pierwsze – była niedziela i nie spodziewałam się TAKIEGO ruchu. Po drugie – nie miałam dokładnej mapy. Po trzecie – za każdym razem, gdy włączałam kierunkowskaz, chodziły wycieraczki. I po czwarte – ciągle ktoś trąbił…
Po godzinie błądzenia zatrzymałam się na poboczu i tam natknął się na mnie policjant. Wytłumaczył, że jeśli chcę jechać na południe, to powinnam zawrócić i zasugerował, że powinnam się wyspać. Miał rację… Padłam na łóżko i spałam… całe dwie godziny. W środku nocy byłam już gotowa do dalszej drogi.
Pierwsze dni w Nowej Zelandii spędziłam jak we śnie, nie tylko z powodu zmęczenia, ale również dlatego, że trafiłam na malowniczy Półwysep Coromandel. Małe miasteczka, gęste lasy i szerokie plaże o tej porze roku właściwie puste. Spotykałam niewielu ludzi, co utwierdzało mnie w przekonaniu, że na wyspach będzie kameralnie i spokojnie. Wciąż jeszcze lekko niewyspana udałam się w kierunku krainy gejzerów i gorących źródeł Rotorua, które miały być odkrywanym, nowym światem maoryskich tradycji a okazały się skansenem. Czego jednak można się spodziewać po pełnym turystów miejscu? Mimo wszystko warto odwiedzić maoryską wioskę, pooddychać siarkowym zapachem, popatrzeć na wrzące błota i wybuchający gejzer a potem ruszyć dalej na poszukiwanie morskich lwów, fok, pingwinów.
Turangawaewae oznacza związek ludzi z ziemią: dom, miejsce pochodzenia, z którym człowiek identyfikuje się bez względu na to, gdzie go pchnie los. Tradycja pierwszych mieszkańców wysp nie pozwala zapomnieć, że jesteśmy na Pacyfiku, że pochodzą z wysp Polinezji, a nie z Europy, nakazuje myśleć o Nowej Zelandii jako o Aotearoa. Patrzący pod nogi Pakeha nazwał odkryte ziemie nowym, morskim lądem, o tym samym miejscu Maori powie, że jest krainą długiej, białej chmury.
Nie jest to jedyny kontrast w tym pięknym kraju. Nowa Zelandia zaskakuje swoją różnorodnością. Auckland przywitało mnie letnią pogodą, gdy dojechałam na południe była już jesień, ulewy i spadające liście. Nowoczesne miasta nijak się mają do wiktoriańskich i portowych miasteczek, szerokie plaże pozwalają zapomnieć o chłodzie lodowca i niedostępnych fiordach. Urokliwe pustkowia odnalazłam na skalistych wybrzeżach, w deszczowym lesie, moknąc i grzęznąc w błocie, grzejąc się w słońcu pod wulkanem, leżąc na plaży w towarzystwie lwów morskich i fok, patrząc na długie, białe chmury nad głową…
Nie wiem jak to jest z gazem w Nowej Zelandii, ale opowieści mam w głowie mnóstwo…
Komentarze
Dodaj komentarzDodaj komentarz
Masz konto na NaszaNowaZelandia.pl? Zaloguj się zanim dodasz komentarz, nie będziesz przez to Aninimem.
Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się. Trwa to 10 sek.
Podoba mi się. Proszę o więcej.
Tekst zajął II miejsce w kategorii "Najwięcej lubiących to!" z wynikiem 8 głosów. Gratulacje.
Swietny kawałek. Gaz wbrew pozorom mamy - wydobywa się go w całkiem niezłych ilościach koło Taranaki, (a może jeszcze gdzieś). Ograniczenie dystrybucji wynika z sejsmiki, znaczy częstych trzęsień ziemi. A jeśli chodzi o Kiwusów pilnujących gazu, to po prostu klasyka - kompletnie luzackie podejście do życia.
fajnych policjantów tam mają :) a lwa i fokę to bym rad zobaczyć :)
pozdrawiam
Czekamy dalszych opowieści..Może więcej o ludziach. Wszyscy opisują przeważnie przyrodę. jest ona tam niewątpliwie piękna, ale Nowa zelandia to nie tylko krajobrazy, flora i fauna. Czekamy z niecirpliwością