Jesteś tutaj: Strona główna | Nowa Zelandia Relacje | TOe2012 Nowa Zelandia. Wellington
TOe2012 Nowa Zelandia. Wellington
Trans Oceania eXpedition 2012 Nowa Zelandia. Wellington fot. * Rowerem Pisane Wiśniewski
Północna wyspa Nowej Zelandii powoli za nami. Jesteśmy w Wellington i staramy się wczuć w rytm miasta ale jako zapędzeni Europejczycy mamy z tym problem. Przed nami Wyspa Południowa Nowej Zelandii i nowe wyzwania.
Nasz czas na wyspie północnej kończy się. Po przejechaniu przeszło 450 kilometrów, musimy udać się bardziej na południe. Lekko zmodyfikowaliśmy nasz plan, musimy też trochę odpocząć, a wiedząc iż wyspa południowa skrywa przed nami największe tajemnice, udajemy się do Wellington, gdzie wsiądziemy na prom do Picton.
To chyba najmniejsza stolica jaką znam. Mieszka tu zaledwie 140 000 ludzi. Położone w zatoce, pomiędzy wzgórzami, wyraźnie oddziela swoją część biznesową od sypialni miasta, za to portowe doki to liczne bary, restauracje i przestrzeń do odpoczynku, relaksu, spotkań z przyjaciółmi. To bary, restauracje i dyskoteki. Nikt nikomu nie przeszkadza, mimo tego że muzyka wydobywa się z dwóch lokali obok siebie.
Wnikając dalej w serce miasta, odnajdujemy i monumentu typowo europejskiej architektury, monumentalne kamienne budowle, z tak charakterystycznymi dla Londynu zdobieniami budynków, sąsiadujące z prostą nowoczesną linią, będącą lekką kontra dla dawnej stylizacji.
Przyklejone do zatoki miasto, stara się pokazać swoją nowoczesność, ale i dawne czasy kolonialne. Pozostawione stare drewniane nabrzeża, wciśnięte są w betonowe konstrukcje. Mogłoby się wydawać, że ktoś zapomniał o nich, lub też architekt nie miał sprecyzowanej wizji, a nieład jest tu motywem przewodnim, jednak młode miasto, z tradycją sięgającą zaledwie kliku stuleci, stara się nie odcinać od czasów kolonialnych czy też okresu drugiej wojny światowej. Wmurowana na nabrzeżu tablica ze stalowym masztem ponad nią, przypomina o przybiciu w latach czterdziestych statku z grupą polskich dzieci, uciekających przed reżimem ZSRR. Można też znaleźć liczne tablice z takimi napisami jak „I lice at the edge of the universe, like everybody else.”
Wellington, jak pozostałe miasta Nowej Zelandii, zdaje się nie zwracać zbytnio uwagi na resztę świata. Pomimo tego iż powiązani ekonomicznie, z bieżącymi wiadomościami, żyje swoim spokojnym, nie zmąconym rytmem. Można często spotkać ludzi chodzących na bosaka, czy też patrząc na nich mieć wrażenie że dla nich czas płynie kompletnie inaczej. Jest to zderzenie, a nawet mały szok dla nas pędzących stale Europejczyków. Zdaje się, że to jest właśnie sekret mitycznego zachwytu tym krajem. Nie krajobrazy, których wiele na całym świecie i każdy piękniejszy, w zależności od tego kto na niego patrzy, nie historia, bo tej tutaj w porównaniu z naszą jak na lekarstwo, lecz właśnie ten spokój, inny rytm życia. Coś co pozwala oderwać się od codzienności.
W samym centrum miasta, w jednym z wieżowców, za wielkimi drewnianymi drzwiami, mieści się najmniejsza Polska Ambasada, będąca też najdalej umieszczoną placówka dyplomatyczną naszego kraju. Nasza wizyta, krótka ale jakże miła. Pani Ambasador wraz z mężem, serdecznie nas witają zdradzając nam, iż tam gdzie teraz się udajemy, drogi będą już bardziej nam przyjazne, a i więcej rowerzystów też spotkamy na naszej drodze.
Komentarze
Dodaj komentarzDodaj komentarz
Masz konto na NaszaNowaZelandia.pl? Zaloguj się zanim dodasz komentarz, nie będziesz przez to Aninimem.
Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się. Trwa to 10 sek.