Jesteś tutaj: Strona główna | Nowa Zelandia Relacje | TOe2012 Nowa Zelandia. Mordor

TOe2012 Nowa Zelandia. Mordor

Nowa Zelandia zdjęcie: TOe2012 Nowa Zelandia. Mordor

Trans Oceania eXpedition 2012 Nowa Zelandia. Mordor fot. * Rowerem Pisane Wiśniewski

Dzisiaj bez rowerów. Nowa Zelandia dała się świetnie poznać dzięki sadze Lord of The Rings. I my postanowiliśmy zmierzyć się z Mordorem.

O 6 rano, jeszcze w ciemności czekamy na autokar, który ma zawieźć nas do rezerwatu, gdzie od bazy, mamy 19km do przejścia przez dwa wulkany. Z początku spokojna droga, z czasem zaczyna wysoko wspinać się na zbocza wciąż aktywnego wulkanu, który nie dość że jeszcze niedawno wylewał z siebie lawę, to udało mu się dostać do najsłynniejszego filmu, który rozsławił Nową Zelandię. Plan, gdzie Frodo wraz z Golumem wspinali się do zbocza Morodru to właśnie zbocza trzech wulkanów parku Tongariro. Czarna bazaltowa ziemia, w niższych partiach miesza się z kępami zielonych roślin, z czasem staje się zupełnie jałowa. Jęzory lawy, zastygnięte zsuwają się ze zbocza, przez które wiedzie niewielka ścieżka, biegnąca w stronę samego krateru.

 

Chłód i wilgoć potęgowane są przez chmury, które zawisły nad górą, powodując że jedyne widoki jakie mamy to czasem kilka kamieni przed nami, lub plecy poprzedzającego nas turysty. Dookoła dosłownie mleko, zasłaniające wszystko. Zmęczeni wczorajszym wyczynem wspinamy się coraz  wyżej, jednak mgła nie ustępuje.

Po przeszło dwóch godzinach dochodzimy do rozwidlenia szlaków, skąd jednym można było iść dalej w stronę autokarów, lub na trzy godziny odbić do krateru, którego wierzchołek sięga 2300 m npm. Cóż to dla nas, w końcu teraz pokonaliśmy odcinek o pół godziny szybciej niż pokazuj na planach. Idziemy.

Sypki pył, osuwa się przy każdym kolejnym kroku. Ścieżka wspina się jeszcze wyżej czasem niknąc, czasem znowu odnajdując się. Sami, dookoła tylko lawa, mgła i niesamowicie stroma droga. W końcu ktoś dołącza do nas, ale tak jak i my mozolnie i powoli wspinają się coraz wyżej. Co kilka metrów chwile zwątpienia, i próby wdrapania się na szczyt. Nasza grupa powiększa się, ale z każdym metrem wyżej zaczyna padać coraz mocniejszy deszcz. Chyba jednak nie ma sensu wdrapywać się coraz wyżej. Jesteśmy może w 1/3, może nawet niżej, a zmęczenie daje się coraz bardziej we znaki. Niestety, czasem trzeba odpuścić. Przed nami jeszcze wiele kilometrów do czerwonego krateru i małych jezior, oraz zejście na dół.

W tym czasie kiedy my wspinaliśmy się na wulkan, liczba kolejnych turystów tak wzrosła iż na szlaku utworzyła się kolejka na podejściach pod ostrzejsze odcinki. Na rozwidleniach szlaków, nie było miejsca na kamieniach by przysiąść i odpocząć. Mięśnie zaczęły odmawiać nam posłuszeństwa, a każdy krok stawał się wysiłkiem. Wpatrzeni w drogę przed sobą, otoczeni gęsta, mleczno-białą mgłą ledwo dostrzegliśmy zbocze czerwonego krateru. Spadające w dół niczym zbocze klifu brzegi wulkanu, dały o sobie znać dobrze nam już znanym zapachem siarki. Stojąc na jego krawędzi, nie widzimy dna, tylko pozostawione przez ostatni wybuch wielkie głazy, które nie zdołały w ostatnich chwilach erupcji wylecieć na zewnątrz. Kilkanaście minut dalej, kolejny zjazd na piętach, zboczami  wulkanu i lądujemy nad niewielki stawem. Dookoła lazurowej wody, znana nam żółta siarczana obwódka mocno kontrastuje z czarną lawową ziemią. Każdy przystaje i dosłownie spragniony zrobienia sobie chodź by jednego pamiątkowego zdjęcia z wulkanu, pozuje do zdjęć prosząc innych naciśniecie przycisku migawki, by za chwile odwdzięczyć się tym samym.   

Schodzimy coraz niżej, mgła ustępuje, a przed nami rozciągają się niesamowite połacie brązowych kęp wysokiej trawy, okalających zbocza. Sznurek ludzi wije się na ścieżce kręcącej się serpentynami w dół zbocza. Dosłownie autostrada, gdzie przystajesz by ktoś cię wyprzedził albo sam starasz się wyprzedzić i zaraz wpadasz na kolejną grupę.
Całe zmęczenie i rozczarowanie w końcu rekompensuje nam wspaniale zielony las deszczowy, gdzie starając się nie wejść w błoto otoczony jesteś soczyście zielonymi paprociami stanowiącymi ściany tunelu, a wysokie palmy i porośnięte mchem drzewa zamykają dach tej zielonej przeprawy. Huczące strumienie rzeźbią zbocza czarno zielonych zboczy wulkanu, a my przedzieramy się dalej marząc o nagrodzie za to że po raz kolejny zafundowaliśmy sobie ostry wycisk.


Słowa kluczowe dot. tej treści:
tongariro national park, mordor, lord of the rings, wulkany nowej zelandii

Komentarze

Dodaj komentarz

Dodaj komentarz

Masz konto na NaszaNowaZelandia.pl? Zaloguj się zanim dodasz komentarz, nie będziesz przez to Aninimem.
Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się. Trwa to 10 sek.