Jesteś tutaj: Strona główna | Nowa Zelandia Relacje | Nowa Zelandia emigracja. Wizyta w kościele.
Nowa Zelandia emigracja. Wizyta w kościele.
Śpiewanie kolęd po polsku z ludźmi, których człowiek nie zna, ale w gruncie rzeczy wie że przeszli przez podobne historie w życiu ma w sobie coś nie tyle z magii co z przysłowiowego mistycyzmu.
Tekst publikowany w imieniu znajomego fana NaszaNowaZelandia.pl, który postanowił z rodziną wyemigorwać do Nowej Zelandii. Ponieważ nie jest on zwierzem społecznościowym przekazuje Wam relację z Nowej Zelandii za posrednictwem mojego konta dlatego nie będę odnosił sie do uwag czytelników ponieważ nie jestem autorem tekstów ale mam nadzieję, że zapozna się z Waszymi opiniami przeglądając komentarze poniżej. Życzę miłej lektury. Rafał
---------------------------------------------------------
Przez ostatnie siedem lat właściwie modliłem się po angielsku i wizyta na polskiej mszy na końcu świata na pewno była przeżyciem. Śpiewanie kolęd po polsku z ludźmi, których człowiek nie zna, ale w gruncie rzeczy wie że przeszli przez podobne historie w życiu ma w sobie coś nie tyle z magii, która nie byłaby na miejscu w kościele ale z przysłowiowego mistycyzmu, i trudno wytłumaczyć to komuś kto ma to na codzień. Sarenka stwierdziła, że na mszy jest „dużo starzyków” co było dla niej zaskoczeniem większym niż dla mnie. Faktycznie chyba tu w Auckland więcej jest starszej emigracji. Młodszych ludzi jest zdecydowanie mniej niż w Irlandii. Na mszy naliczyliśmy dwie, może trzy rodziny z małymi dziećmi. Emigracja na Wyspach Brytyjskich wydaje się znacznie młodsza. Niestety nie mieliśmy okazji porozmawiać ani z księdzem ani z rodakami gdyż mała przyzwyczajona do standardów mszy irlandzkich zaczęła rozrabiać i musieliśmy wyjść wcześniej. Tu mała dygresja. Na mszach katolickich w UK dzieciaki zazwyczaj się zbierają i idą na katechezę rysować, malować itp. W Irlandii dzieciaki dokazują na całego, hulaj dusza w kościele, piekła nie ma, ku uciesze księdza i wszystkich ludzi zgromadzonych. Właściwie dziecku na mszy w Irlandii można wszystko. Inaczej jest na mszy w Polsce, gdzie dziecko siedzi grzecznie i pokornie w ławce. W naszej małej Irlandce raczej odezwał się dzisiaj duch świętego Partyka a nie świętego Stanisława. Po mszy niezbyt po katolicku postanowiliśmy udać się do miasta zrobić zakupy. Tak się złożyło, że po wczorajszym przylocie i po bio kontroli na lotnisku właściwie w lodówce mieliśmy tylko dwa słoiczki z jedzeniem dla małej.
Komentarze
Dodaj komentarzDodaj komentarz
Masz konto na NaszaNowaZelandia.pl? Zaloguj się zanim dodasz komentarz, nie będziesz przez to Aninimem.
Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się. Trwa to 10 sek.