Jesteś tutaj: Strona główna | Nowa Zelandia Relacje | Czy da się zwiedzić Nową Zelandię w 3 tygodnie?
Czy da się zwiedzić Nową Zelandię w 3 tygodnie?
Milford Sound fot. * Jendrek
Jeszcze niedawno sami zadawaliśmy sobie to pytanie. Tak! Da się i mamy teraz przyjemność podzielić się naszymi doświadczeniami z Naszej Nowej Zelandii. Liczę na to, że odnajdziesz przydatne informacje, które pomogą ci zaplanować jak najefektywniej wyjazd do Twojej Nowej Zelandii.
Dzień „-1” przygotowania
Na wstępie dwa słowa o uczestnikach wyprawy:
Ania i Andrzej - wiek 27
doświadczenie górskie – „orla perć latem” + wspinaczka skałkowa i ścianka.
doświadczenie podróżnicze – Europa / USA.. czyli tylko cywilizacja
oboje mamy spore doświadczenie za kółkiem (ale tylko w jeździe po prawej)
---------------------------------------------------
Pierwszy pomysł wyprawy padł mniej więcej 2-3 lata wcześniej, ale wtedy oboje nie do końca wierzyliśmy, że jest ona w zasięgu (takie majaczenie po winie). Temat dojrzewał powoli.. i na wiosnę 2009 niespodziewanie stwierdziliśmy, że to jest ten rok! Jedziemy! Szybko zorientowaliśmy się w biletach i kliknęliśmy „buy”, żeby nie było odwrotu. Zatem mieliśmy już zapewniony dolot i określone ramy czasowe. Przez następne pół roku dopracowaliśmy resztę planu, czyli listę „must see”, transport, trasę przejazdu i inne. Zadanie nie było łatwe bo wiadomo, że jak się leci taki dystans to człowiek chce zobaczyć wszystko, a do dyspozycji mieliśmy „tylko” 456 godzin (19 dni). Na szczęście był Rafał ze swoimi doświadczeniami ;). Podjęliśmy następujące decyzje strategiczne:
- Termin: listopad - mniej ludzi a pogoda już znośna (teraz bym wolał grudzień, bo jednak trochę zmarzliśmy). 3 tygodnie – kwestia urlopowa, nie dało się więcej a szkoda, oj szkoda.
- Lot z Londynu liniami Royal Brunei z przesiadką w Bandar Seri Begawan (8 godzin na zwiedzanie). koszt ~3000 pln / os w obie strony (dobre jedzenie, super obsługa, no problemo - polecamy).
- Transport na miejscu: oczywiście Camper – wynajęty w firmie Jucy Rentals za około 4000 pln z full ubezpieczeniem. Ważne, że diesel (ropa tańsza) w automacie (Toyota Hiace). Auto było w pełni sprawne, wszystko jak w umowie - pościel, kuchenka, gary, farelka, mikrofala(!) – generalnie polecamy. Wtedy mieli najtańszą ofertę w tej klasie (szczerze mówiąc wolałem takiego 4wd http://www.affordable-campervan.com/camper_vehicles.htm, ale już nie było w naszym terminie) Gadałem potem z kierowcą takiego na kempingu i mówił że super bryka).
- Trasa: zwiedzamy obie wyspy. Najpierw przelot Auckland -> Christchurch (Air New Zealand) potem „wracamy” camperem na północ (prawie 4000 km).
Wszystko zaklepałem jeszcze z Polski przez net.
No i przyszedł długo wyczekiwany dzień. Oszołomieni faktem, że to jednak dzieje się naprawdę patrzyliśmy na oddalający się szybko napis „Port Lotniczy Fryderyka Chopina”.
Dzień „0” Bandar Seri Begawan
Jak słowo daję, na geografii w liceum się śmiałem z tej nazwy.. kto by przypuszczał, że kiedyś odwiedzę to miejsce.
Nie wiedzieliśmy zupełnie czego się spodziewać po tym mieście. Chcieliśmy zwiedzić je z minimalnym bagażem, ale okazało się, że na lotnisku nie ma przechowalni.. no i spacerowaliśmy z całym podręcznym tobołem (buty przywiązane do plecaków itp).
Do centrum dostać się jest banalnie prosto – bus odjeżdża bezpośrednio spod terminala, ale nasz kierowca nie gadał po angielsku, więc najpierw pojechaliśmy poza miasto, ku uciesze innych szeroko uśmiechających się do nas pasażerów. Ważne, że cena była stała– 1 dolarek bandarski a zwiedzania więcej.
Centrum jest dość ciekawe. Wrażenie robi wielki meczet, który sułtan sobie postawił tuż obok miasta na wodzie, czyli totalnych slumsów ze szczurami, brakiem kanalizacji, bagnem itd.. - kontrast niezapomniany.
Można przejechać się łódką po rzece albo zjeść (moim zdaniem ryzykowne) coś na targu, który ożywa naprawdę dopiero po 18tej – my musieliśmy niestety wcześniej wrócić na lotnisko. Zdążyliśmy zwiedzić jeszcze muzeum sułtana, które postawił sobie na swoją cześć. Wstęp za darmo - na szczęście, bo w środku same eksponaty z parady, broń, ordery i ceramika. Ja się wynudziłem. J
Podsumowując – jeśli masz ze 4 godziny luzem, nie warto siedzieć na lotnisku. Nie trzeba wizy – wypuszczają i wpuszczają bez kłopotu. Ludzie sympatyczni, ceny przystępne. Dla tych, co nigdy wcześniej nie byli bliżej równika (jak my) – gorąco i wilgotność masakruje. Po 10 min jest się mokrym i nic się z tym nie da zrobić. Po prostu jest jak w saunie i koniec.
„Z - Day” czyli lądowanie w Zelandii.
Lądowanie poza oczywistą ulgą związaną z sukcesem dotarcia na drugi koniec globu przyniosło kolejno kilka pytań:
- czy nasz bagaż jest wciąż z nami? Z zaciśniętymi kciukami obserwowaliśmy transporter….. jest. Uff..
- czy nasze zupki i batoniki przejdą odprawę? Przeszły.. uff. Zostaliśmy tylko zapytani czy wiemy na pewno, co tu robimy. Po pokazaniu rezerwacji kampa sympatyczni celnicy dali nam spokój.
- czy nasz kamper na nas czeka?? Czeka.. uff. Super organizacja – dzwoni się z terminala do firmy w której wynajęło się kampa – przyjeżdżają, zawożą na parking i tam wręczają kluczyki.
- jak do cholery po 30 godzinach bez snu (prawie) mam prowadzić po lewej stronie??? Powiem tak – im szybciej tym lepiej, zanim adrenalina odpuści. Jak ostatnie zawalidrogi dopełzliśmy do najbliższego kempingu i stamtąd, dopiero po odpoczynku, potoczyliśmy się ćwicząc nowe zasady ruchu drogowego (czyli unikając skrętu w prawo :) ) do najbliższego sklepu z winem.
Nasza zrealizowana lista „must see”:
Zdecydowałem się nie opisywać dzień po dniu, bo padniesz z nudów. Scharakteryzuję tylko miejsca, które udało się nam odwiedzić. Są zaznaczone na mapie naszej wyprawy kolejnymi numerkami. Wszystko co pomiędzy punktami pomijam w opisie, ale też jest niesamowite choć widziane w większości z okna samochodu. A zatem:
No.1 Christchurch
Bardzo ładne miasto, ale nie za duże (w sam raz żeby nauczyć się jeździć po lewej). Godne zwiedzenia są muzea z interaktywnymi wystawami i ciekawie opowiedzianą historią NZ. Katedra jest całkiem ładna, ale fakt, że ma 150 lat wywołuje wzruszenie ramion. Niestety jest STRASZNIE komercyjnie nastawiona. Ogrody botaniczne wgniatają w ziemię (panowie - przygotujcie się na to, że wasza kobieta będzie latać jak pszczoła od rośliny do rośliny, a w ogrodzie róż totalnie odpadnie). No, ale w końcu nie przyjechaliśmy tu oglądać miasta – wystarczy, że wybraliśmy się na popołudniową przejażdżkę po górzystym wybrzeżu i bardzo szybko przekonaliśmy się, że krajobrazy są tu szczenopadowe (ang. jaw dropping ;) ).
Nocleg na kempingu www.219onjohns.co.nz – bez niespodzianek. Poprawnie i sympatycznie… jak się okazało wszędzie tak jest.
No.2 Mt. Cook
Wielbiciele gór w tym miejscu mogą spędzić tydzień i będzie mało. Z tej małej wioseczki wychodzą drogi turystyczne we wszystkie strony – a zwłaszcza na lodowce i podobno rzadko widoczny w całości szczyt Aoraki (patrz foto :D). Gdzie nie pójdziesz będzie zaj@@#$cie.
Uwaga: Wiosną (listopad) godzinę drogi pod górę i napotkasz śnieg – jeśli planujesz większe spacery weź buty górskie.
Nocleg na kempingu DOC bez prądu – wytelepało nas z zimna, ale bliżej gór się nie da. Kemping jest na trasie zejścia największych lawin, które wcześniej zrównywały z ziemią stojące tam schronisko. Czad!
No.3 Queenstown
Miasto rozrywki – dla odmiany. Ci, co nie lubią przyrody, roślinek zwierzątek, itd. mogą zostać w Queenstown. Takie nasze Zakopane tylko, że atrakcji więcej. Każdy znajdzie coś dla siebie, a my zaliczyliśmy rafting i motorówkę – super sprawa (shotover duo – 280$). Miał być heliraftng, ale nie było chętnych :(. Będąc w okolicy zwróć uwagę na ścianę Mordoru – w istocie podobna.
No.4 Milford Sound
Punkt obowiązkowy. Kto tego nie widział to nic nie widział w NZ.
Wycieczka statkiem po fiordzie spowoduje, że skończy ci się kaseta w kamerze i będziesz musiał dokupić następne 4GB pamięci do aparatu.
Warto spędzić w okolicy więcej niż 1 dzień, bo oprócz fiordu jest masa pobocznych szlaków po górach i lesie deszczowym, które też są bardzo urokliwe.
Wycieczki statkami drożeją w okolicy 12-13, tanieją nad ranem i popołudniem. Wynika to z faktu, że miejsce to jest osiągalne z Queenstown na jednodniową wyprawę (choć to dość męczące). My się poddaliśmy w połowie drogi powrotnej i przespaliśmy się na przydrożnym poboczu, ale mieliśmy w końcu tylko powolnego kamperka. Dodatkowy argument za zaplanowaniem dłuższego pobytu to straszne tłumy i kłopot z parkingiem koło południa. W samym Milford Sound nie można kampować – trzeba się cofnąć godzinę drogi z pewnością warto, ale trzeba się uzbroić w Offa lub inny odstraszacz wrednych i bzyyyyczących owadów.
No.5 Lodowce Fox ‘a i Franz’a
Zdecydowanie super ogromne lodowce i majestatycznie spływające z wysokich gór. Wrażenie robi też tabliczka mówiąca, gdzie był lodowiec 100 lat temu. Podpowiem – śpiesz się z zobaczeniem, bo niedługo zniknie. Oba podobne do siebie – my podeszliśmy tylko do interfejsów. Teoretycznie można jeden odpuścić.. ale nie wiedziałbym który -oba super. Wycieczki na górę z pewnością interesujące, ale i nie tanie (chyba ponad 200$ - nie zdecydowaliśmy się).
No.6 Golden Bay
Do Złotej Zatoki dotarliśmy zwiedzając po drodze Pankake Rocks. To unikalne, wapienne skały, które w fascynujący i atrakcyjny sposób niszczy erozja. Warto się zatrzymać na chwilkę. (Aaa i zjedliśmy po drodze ciastko z mięsem posoma www.pukekura.co.nz/bushmans_centre/ - jeśli jeszcze nie wiesz dlaczego jest to atrakcja - to się dowiesz ;) )
Golden Bay to wspaniałe miejsce na wypoczynek – plaże jak z rajskiej wyspy. My spaliśmy w Totaranui, ale z pewnością są jeszcze inne ładne oraz łatwiej dostępne miejsca. Tam przynajmniej mieliśmy totalną pustkę i ciszę (choć napisy mówiły, że w sezonie trzeba rezerwować miejsca na tym kempingu DOC na 300 kamperów).
No.7,8 Picton -> Wellington
Warto przejechać się trasą z Nelson do Picton (Queen Charlotte Road), ale uwaga – ta piękna wycieczka pośród fiordów zajmuje to trochę czasu, bo droga jest wąska i kręta. Miej to na uwadze, jeśli planujesz przeprawę promem tego samego dnia.
Wspólnie zdecydowaliśmy, że Wellington to miejsce, gdzie przeprowadzamy się na starość. Zwiedziliśmy tak naprawdę tylko muzeum Te Papa – po ponad 4 godzinach biegu przez ogromne wystawy nogi nam odpadły i poddaliśmy się. Muzeum daje radę. Jest kolorowe i interaktywne, u nas takich nie robią.
No.8 Whakapapa (Ngauruhore)
Po drodze do Whakapapa zaliczyliśmy jeszcze Gravity Canion – zdaje się, że największe bungy w NZ (znaleźliśmy przypadkiem – są drogowskazy na drodze nr 1). Włos się jeży jak się patrzy w dół z mostu. Dla maniaków adrenaliny obowiązkowe.
Dla tych, co chcą zdobyć wulkan bez butów górskich (takich za kostkę z grubą podeszwą) mówię:
da się, ale to nie jest to komfortowe doznanie. Te małe, wredne kamyczki dostają się dosłownie wszędzie. Wejście zaczyna się ładnym spacerem doliną, którą w razie erupcji płynie lawa. Potem robi się bardziej stromo, ale nic nie zapowiada dwugodzinnego drapania się po osuwającym się zboczu. Sami byliśmy zaskoczeni swoją radosną reakcją na płatę śniegu, która okazała się zbawienna i pozwoliła podejść w końcu w ludzkim tempie. Trzeba uważać na kamienie, które osuwają się spod stóp zdobywców, którzy weszli już wyżej i kręcą swoją własną wersję „władcy pierścieni”. Kilka śmiesznych produkcji można znaleźć na YouTubie.
No.9 Waitomo
Tutaj już się admin rozpisał, więc nie będę powtarzał jakie to super. Dostępnych jest wiele ofert i wariantów zwiedzania jaskiń (włącznie z podziemnym raftingiem). My wybraliśmy firmę Spellbound i prostą wycieczkę po dwóch jamach (koło 4 godzin) Nie zawiedliśmy się, bo klimat wycieczki był bardzo kameralny- nieduża grupa i fajny, kompetentny przewodnik, który któregoś dnia rzucił papierami i zdecydował się na życie z eksplorowania jaskiń. Warto przed wycieczką zwiedzić małe muzeum Waitomo. Dzięki temu jakoś lepiej przyswajaliśmy to, co mówił przewodnik i wiedzieliśmy, co oglądamy (chodzi nie tylko robaki, ale o całą geologię okolicy).
No.10 Rotorua
Oj tu to śmierdzi jajkiem.. ale można przywyknąć. Nocowaliśmy na kempingu (http://www.rotoruathermal.co.nz/home.html) który miał w cenie ciepłe śmierdzące baseniki. Tutaj na serio odpoczęliśmy po zdobywaniu wulkanu.
W Rotourze zwiedziliśmy zoo z żywymi kiwi oraz masą gigantycznych pstrągów (że też nie miałem wędki..) Następnie nadszedł czas na kulturę maoryską i tutaj niespodzianka. Tubylcy pokłócili się o kasę i ideały parę lat temu i podzielili wioskę na dwie części. Jedną – tą komercyjną, w której jest największy gejzer na płd. półkuli, i drugą gdzie Maorysi sobie żyją i pozwalają się podglądać jak gotują na parze swoją kukurydzę. Od razu podpowiadam, że na 100% warto zobaczyć wioskę Whakarewarewa z przewodnikiem.. Wioska „Te puia” jest ehm.. bardzo nastawiona na $$$ a do tego współczynnik atrakcyjność / cena nie jest wysoki. Jakoś tak się czułem jak stary Niemiec. Jedyną jej zaletą jest możliwość podejścia do gejzerów (z Whakarewarewa też je widać, ale z pewnej odległości).
No.11 Coromandel
Wielbiciele plaż – to dla was raj. Nurkowanie, opalanie, snorkelowanie, opalanie – czy wspominałem o opalaniu? Fajne miejsce, bo infrastruktura turystyczna nie jest dokuczliwa. Zupełnie coś innego niż np. w Łebie ;). Warto poszukać miejsca, gdzie na plaży można sobie ulepić wannę z gorącą wodą wypływającą z głębi ziemi (o zaskakującej nazwie Hot Water Beach). A i weź coś na mega upierdliwe muszki piaskowe.
No.12 Auckland
Za radą miejscowego kempingowca kupiliśmy sobie dzienny bilet na autobus wycieczkowy, a nasz pojazd zostawiliśmy na polu namiotowym (podobno złodzieje lubią kampery – stwierdziliśmy, że nie będziemy ostatniego dnia narażać się na nieprzyjemności). Autobus krążył po największych atrakcjach miasta w odstępach co 30 min, więc nie było problemu z transportem. Polecam wejść do muzeum Kelly’ego, żeby zobaczyć rekiny i płaszczki. A tak – miasto jak miasto.. tylko te świąteczne mikołaje i renifery przy +20 C J.
Komentarze
Dodaj komentarzDodaj komentarz
Masz konto na NaszaNowaZelandia.pl? Zaloguj się zanim dodasz komentarz, nie będziesz przez to Aninimem.
Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się. Trwa to 10 sek.
wystarczy zalogować się na stronie, wejść do swojej skrzynki wiadomości i napisać wiadomość do użytkownika.
Świetny materiał. Bardzo pomocny. Wybieramy się do NZ w październiku 2010.
Mam prośbę, Bardzo chcielibyśmy się spotkać, niestety nie znalazłam maila aby napisać do Ciebie bezpośrednio. Mieszkamy w Warszawie, bardzo chętnie spotkalibyśmy się i porozmawiali. Nasze maile [email protected], [email protected]. Jeżeli mielibyście ochotę, porozmawiać o wyjeździe będzie nam bardzo miło
Dzięki, świetny materiał. Teraz oprócz plaż na północy chcę jeszcze zobaczyć Coromandel.
Dzieki za szczegółowy opis, duzo przydatkych wskazówek, to bardzo pomoże nam przygotować nasz plan na grudzień :D