Jesteś tutaj: Strona główna | Nowa Zelandia Relacje | Z dala od utartych szlaków

Z dala od utartych szlaków

Nowa Zelandia zdjęcie: Z dala od utartych szlaków

fot. * Agnieszka Prucia

Czasami w podróży podlegamy impulsowi, by jak najszybciej przedostać się z jednego miejsca w drugie. Pędzimy kolejne dziesiątki, setki kilometrów, by na własne oczy zobaczyć atrakcje, których nie pozwala nam pominąć żaden przewodnik. A tymczasem, gdzieś z dala od utartych szlaków…

...Czeka na nas magiczne i urokliwe miejsce…

 

Przejeżdżając przez Tuatapere, wioskę jak setki innych, jakie do tej pory już mijaliśmy: jedna ulica, a po jej obu stronach niczym na scenerii do westernu parę budynków, zatrzymujemy się, by skorzystać z toalety publicznej. W drodze do auta przed oczami migają mi dziecięce wózki z epoki, które zawsze mnie zachwycały. Stare wózki, takie jakimi byli wożeni co najmniej nasi rodzice... Były tak ujmujące, że namawiam Muma, abyśmy poszli je obejrzeć z bliska.

To, co krył w sobie niepozorny budynek z szyldem Cafe Yesteryears, przed którym właśnie stały owe wózki, nie sposób opisać jednym słowem! Okazuje się, że wnętrze to nietypowe muzeum, skansen ze sprzętami — jak się dowiedzieliśmy w trakcie rozmowy z właścicielką —sprzed ponad stu lat. Kuchnia, pokój dziecięcy, lada sklepowa, a w drugim pomieszczeniu kawiarnio-restauracja. Wszystko to mieści się na powierzchni około stu metrów.

Miejsce urokliwe, urzekające, niepozwalające po prostu wejść i wyjść. Gdy w dodatku spoglądamy na możliwe do zamówienia na lunch specjały, nic nie jest w stanie nas powstrzymać przed najedzeniem się u energicznej pani z koczkiem.

Mruczymy w trakcie posiłku niczym drapane za uchem koty. Cena jest śmieszna za tę ucztę na naszych talerzach: wegetariańska zapiekanka z makaronem w sosie cytrynowo-maślanym, marcheweczki w kolejnym trudnym do zdefiniowania sosie, młode ziemniaczki ze szczypiorkiem i toast wznoszony organiczną colą. W tle z niesamowitego adaptera, wielkości małej komody, sączą się hity z minionych epok w wykonaniu jakiegoś Robbiego Williamsa. Absolutna magia. Okazuje się, że większość wyposażenia muzeum to sprzęty pradziadów owej pani — Irlandczyków, Anglików, którzy wyemigrowali ponad sto lat temu do Nowej Zelandii. Sprzęty te, kurzyły się długie lata w garażu, ponieważ obecna właścicielka wraz z mężem nie mieli pomysłu, co z tym zrobić. Aż cztery lata temu, gdy nadszedł czas emerytury, zakupiła ten budynek i wypełniła go wciąż żywą historią. Jak przyznała z filuternym uśmiechem, bardzo ją cieszy ta działalność.

Oczarowani pod każdym względem — szczególnie smakowym (biorąc pod uwagę naszą monotonną dietę) — kupujemy domowej roboty dżem malinowy i miód.

Opuszczamy to magiczne, zatrzymane w czasie miejsce z żalem i po krótkiej pogawędce z właścicielką gotowi jesteśmy reklamować ją wszędzie.

 

Więcej na temat naszej przygody w Nowej Zelandii a także w Skandynawii, Szkocji, Hiszpanii, Danii, Holandii i na Maderze można przeczytać w naszej książce "Podróże małe i duże" ( osoby zainteresowane zakupem zapraszmy na allegro: http://allegro.pl/show_item.php?item=1677000914), nad którą patronat objęła Nasza Nowa Zelandia.

 

Zapraszmy na nasz fejsbukowy profil www.facebook.com/pages/Podróże Małe i Duże

 


Słowa kluczowe dot. tej treści:
Tuatapere

Komentarze

Dodaj komentarz

Dodaj komentarz

Masz konto na NaszaNowaZelandia.pl? Zaloguj się zanim dodasz komentarz, nie będziesz przez to Aninimem.
Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się. Trwa to 10 sek.